Oko cyklonu
- Paweł Augustyniak
- 4 wrz 2020
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 3 paź 2020

Waranasi, najstarsze miasto w Indiach, spowite gęstym smogiem i oświetlone płomieniem ciał kremowanych nad brzegiem rzeki, szalone, piękne i nieomylne. Jedzie wózek z cementem, za nim facet w stroju ludowym galopuje na ośle popędzając zwierze z mściwym uśmiechem na twarzy, wszędzie tuktuki, motory, riksze i rowery, fale tuktuków, motorów, rikszy, rowerów, ludzi, byków, krów, kóz i psów. Wzdłuż ulicy przechadza się piękna dziewczyna w czerwonym sari i podjeżdża po nią elegancki chłopak na motorze lśniącym pośród kurzu, na poboczu psy rozszarpują zdechłego byka, obok stoi starsza kobieta sprzedająca girlandy świeżych kwiatów, banany, kokosy i lampki olejne, następnie jest bankomat niewydający pieniędzy i wydający pieniądze (to zależy), a przed nim ludzie w kolejce. Mężczyźni uśmiechają się na czerwono przeżuwając liście paanu, kobiety uśmiechają na biało. Wszyscy pachną korzeniami, paczuli, owocami, ziemią i świeżym praniem wysuszonym na słońcu.
Przypominam sobie dwóch gości wiozących na motorze druty zbrojeniowe pod fundament w pionie, 50-letnią kobietę biegnącą nago po slumsach, niedaleko Durga Ghat, wyglądającą jak gniewne tantryczne bóstwo, alfonsa przyodzianego w złote pierścienie siedzącego na plastikowym krzesełku tuż obok funkcjonariuszy policji i zachęcającego swoje ofiary na wstęp do burdelu, świętych joginów palących zioło i próbujących złapać za dupę białą turystkę, orszak pogrzebowy kierujący się z ciałem w kierunku Gangesu, zatrzymujący się nagle na ulicy i chłopaka odsłaniającego głowę trupa zawiniętą w kolorowy materiał, żeby zrobić z nim selfie.
Przypominam sobie czerwono-czarny uśmiech dealera usiłującego mi wcisnąć gańdzię, koks i prostytutkę na polu kremacyjnym w Manikarnika Ghat. Była noc, na niebie stał czerwony księżyc, wyglądał jak słońce z tybetańskich opisów końca świata, obok buchały kilkumetrowe płomienie palonych ciał. Nie było już turystów, więc trzymałem się grupek hindusów nad brzegiem rzeki. Gość złapał mnie za rękę i próbował zaciągnąć po schodkach, tam na górę, gdzie są narkotyki i prostytutki. Zamknąłem oczy. Poczułem ciepło ognia po lewej stronie twarzy, chłodny wiatr znad rzeki po prawej, ulicznego psa ocierającego się o moją łydkę i dłoń dealera na mojej dłoni. Wszystko ustało. Otworzyłem oczy, powiedziałem, że nie jestem zainteresowany i żeby sobie poszedł. Nic się wydarzyło, ale pojawił się też naturalny stan umysłu.
W skrócie, chciałem opisać pierdolnik panujący w Waranasi i opowiedzieć o dziwnym, nieuwarunkowanym rodzaju spokoju, jakiego można doświadczyć na polu kremacyjnym w Manikarnika Ghat. Ten sam spokój jest obecny nad Gangesem i w niektórych świętych miejscach. Wszystko się tam toczy po staremu, ale nie do końca jakby istnieje, przypomina światło i pojawia się w formie współczucia.
Kiedy wróciłem o Warszawy, chciałem opowiedzieć o mojej przygodzie w Indiach. Napisałem:
Pośród rozpierdolu
Frunę w oku cyklonu.
Comentarios